Niecodzienna była wycieczka w dniach 5-7 maja do Krakowa, niecodzienne będzie też o niej sprawozdanie. Zapytacie: dlaczego?
Już odpowiadam: bo rymem napisane!
O piątej nad ranem koło szkoły się zebraliśmy
i naszych kochanych rodziców na trzy dni pożegnaliśmy.
Oj, przepraszam – dwie mamy przecież z nami na wycieczkę się wybrały
i panie nauczycielki we wszystkim wspierały.
Pani Mariola Śródka – skarbniczka RR zawsze pilnowała,
aby kasa nam za szybko nie „upływała”.
Pani Gosia Pachura – pielęgniarka natomiast o to dbała,
aby żadna dolegliwość nas nie „chwytała”.
Pierwszy przystanek mieliśmy w mieście Częstochowa,
o której na lekcjach religii ostatnio była mowa.
W sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej na Jasnej Górze trochę się uduchowiliśmy,
bo we Mszy św. w j. łacińskim i polskim uczestniczyliśmy.
Swoje prośby do Czarnej Madonny skierowaliśmy,
pogodę zamówiliśmy i w dalszą trasę ruszyliśmy.
Około 11.00 zawitaliśmy do Ojcowskiego Parku Narodowego,
w którym zobaczyliśmy coś niebywałego!
Kaplica umieszczona na wodzie nas tak zadziwiła
oraz maczuga Herkulesa, z której biła ogromna siła.
Wspięliśmy się również na dziedziniec zamku w Pieskowej Skale
i tu zaczęły się nasze narzekania i żale…
Co niektórych już bolały nogi!!!
Dobrze, że byli nieświadomi, że to dopiero początek drogi.
Po południu byliśmy już w Krakowie,
który tak od księcia Kraka się zowie.
Przed nami Kopiec Kościuszki do zdobycia,
widoki z niego przepiękne, więc obyło się bez narzekania i „wycia”.
Po zejściu mieliśmy okazję brać udział w różnych ciekawych doświadczeniach,
które pozostawiły same dobre wrażenia.
Ciągnąc linę „dorzucaliśmy” wiaderka ziemi do zapadającego się kopca
- i tu dziewczyny okazały się silniejsze od niejednego chłopca!
Po tych konkurencjach udaliśmy się do naszego miejsca noclegu,
byliśmy już zmęczeni tym „życiem w biegu”;)
Najpierw się posililiśmy, a potem czasu nie marnowaliśmy
i od razu na Rynek w Krakowie wyruszyliśmy.
Hejnał z Kościoła Mariackiego usłyszeliśmy,
a w Sukiennicach pamiątki zakupiliśmy.
Wieczór spędziliśmy w Podziemiach Rynku Krakowa
- ta lekcja historii była wyjątkowa!
Dowiedzieliśmy się, czym ludzie w średniowieczu się zajmowali,
i że za nieprzestrzeganie postu zęby im wyłamywali!
Seanse filmowe, multimedia, dotykowe tablety i inne gadżety
- to wszystko nas ogromnie pociągało,
aż się wychodzić z tych podziemi nie chciało!
I tak zakończył się dzień pierwszy – pełen ciekawych zdarzeń,
spać poszliśmy szybko – z głową pełną wrażeń.
Drugiego dnia – pobudka bardzo wcześnie,
ale kontrola porządku w pokojach minęła bezboleśnie.
Chłopcy nas wszystkich czystością i ładem zaskoczyli,
więc na batoniki od pani Marioli zasłużyli!
Po śniadaniu ruszyliśmy w stronę Sanktuarium Miłosierdzia Bożego,
gdzie zobaczyliśmy cudowny obraz Jezusa Miłosiernego.
Panie nauczycielki tym razem się nad nami zlitowały
i zamiast wchodzenia po schodach, windę nam zafundowały.
Z wieży widokowej widzieliśmy całe Łagiewniki
i inne krakowskie i podkrakowskie „obiekciki”.
Kopalnia Soli w Wieliczce to kolejny punkt programu naszej wyprawy
- przy schodzeniu po licznych schodach, stwierdziliśmy, że wyszliśmy z wprawy.
Ze słuchawkami w uszach słuchaliśmy naszej przewodniczki,
podziwialiśmy poszczególne komory i cele kopalni „Wieliczki”.
Bardzo nam się tam podobało,
ale pogoda tego dnia była piękna, więc już na świeże powietrze wyjść nam się chciało!
Chwilę odpoczęliśmy,
lody włoskie zjedliśmy
i do Wadowic wyruszyliśmy.
To miasto rodzinne świętego Jana Pawła II,
tak przez nas ukochanego.
Byliśmy w kościele, w którym Karol Wojtyła był chrzczony,
a dziś jest tu uwielbiony!
Wizyta w Wadowicach nie mogła obejść się bez zjedzenia papieskich kremówek
i zakupienia pamiątek oraz pocztówek.
W drodze powrotnej do Krakowa zatrzymaliśmy się w Zebrzydowskiej Kalwarii,
tu ludzie zwracają się do Matki Bożej w obliczu życiowych trudów i „awarii”.
Tego dnia byliśmy już tak uduchowieni,
że pozostało nam tylko w schronisku się lenić.
Jednak grupka dzielnych i wytrwałych wycieczkowiczów wieczorem na spacer po Krakowskim Rynku się udała,
a pozostała grupa na świetlicy w ping-ponga lub karty pogrywała.
Trzeciego dnia, po śniadaniu, byliśmy już spakowani
i na drogę do domu wyszykowani.
Przed nami jeszcze Zamek Królewski na Wawelu,
gdzie królów polskich koronowanych było bardzo wielu.
Zwiedziliśmy królewskie komnaty,
uwagę przyciągały arrasy i bogate szaty.
Skarbcem i zbrojownią najbardziej zainteresowani byli nasi koledzy,
którzy wykazali się sporą dawką wiedzy.
Po wąskich schodach wdrapaliśmy się na Dzwon Zygmunta, który był przez nas oblegany
i lewą rękę – podobno na szczęście – przez wszystkich dotykany.
Smok Wawelski zionął ogniem jak w legendzie
i „zastanawiał się”, kto odważny do jego jamy jeszcze przybędzie…
Ostatnie zdjęcie nad Wisłą sobie zrobiliśmy
i tak przepiękny Kraków pożegnaliśmy.
W drodze do domu zatrzymaliśmy się pod zamkiem w Olsztynie – pod Częstochową,
ale na wyjście z autobusu, każdy już miał wymówkę gotową.
Wszystkich tak strasznie nogi „bolały”,
jakby po górach przez tydzień hasały.
Mc Donald’s oczywiście zaliczyliśmy
i z pełnymi brzuszkami do domów wróciliśmy.
PS. Mam nadzieję, że wszystkim na wycieczce się podobało
i to sprawozdanie miło się czytało.
Za mile spędzony czas wszystkim i każdemu z osobna dziękuję,
Skarg i zażaleń nie przyjmuję!
autor: S. Furmanek